Amerykanka w Polsce

Amber Poole Kieniewicz

Narracja i zamknięcie są osobliwymi światami; ale pragną one siebie nawzajem. W świecie narracji, najważniejsze znaczenia są ukryte; pragnienia i lęki, rozmaite możliwości, napięcie, niedopowiedzenia, to wszystkie napędzają historię. Ale kiedy nadchodzi koniec, nic więcej nie może się już rozwinąć; wszystko zostaje zatrzymane w stanie, do jakiego burzliwa historia to przywiodła.

„Działanie z wyobraźnią może powiązać utratę z odzyskaniem.” – The Murmuring Deep, Avivah Gottlieb Zornberg

rsz_1rsz_img_0723

Miałam pięćdziesiąt lat i byłam w drodze do Indii, kiedy poznałam moją teściową, Różę Kieniewicz. W tym samym roku wyszłam za jej syna, przeniosłam się do Szkocji, pochowałam swojego ojca i pożegnałam wszystko, co do tej pory były mi znajome. Przekraczałam granicę, poruszając się w kierunku nieznanego, podobnie jak moi przodkowie, którzy osiedlili się w zachodnim Teksasie.

To właśnie w tym roku zdiagnozowano u Róży chorobę Alzheimera.

Dezorientacja związana z przeprowadzką z Ameryki do Wielkiej Brytanii była wystarczająca, do tego jeszcze utrata mojego ojca spowodowała stan łagodnej depresji, której się nie spodziewałam. Czułam się, jak gdyby Zeus cisnął piorun z nieba, rozdzierając moje serce na kawałki. Nic nie miało już sensu.

Jednak było to moje osobiste doświadczenie, gdzie cierpienie jest miejscem, gdzie nawet w najbardziej beznadziejnym momencie pojawia się światełko. Róża Kieniewicz była tym światłem w zasięgu ręki. Jeszcze bardziej niezwykłe było to, że nie miała pojęcia, w jakim stopniu wpłynęła ona na mój wewnętrzny świat. Spotkałyśmy się na skrzyżowaniu wygnania i fizycznego upadku, zbudowałyśmy relację, która ostatecznie wpłynęła na moją decyzję aby przyjechać do Polski. Aby rzucić światło na tę decyzję, należałoby napisać coś o Róży.

Wójcza, Polska (1920 – 1939)

Spotkanie Rostrowskich i Popielów w Wójczy przed II Wojną Światową

W spartańskim otoczeniu jej domu szeregowego w Szkocji, siedząc w fotelu pamiętającym pięćdziesiąt lat czułego użytkowania, przy świetle słonecznym wyodrębniającym jej twarz z przestrzeni okna wykuszowego, otoczona roślinami, powiedziała: „Gdyby ktoś powiedział mi w 1939 roku, że za sześć lat będę mieszkała w Szkocji przez resztę swojego życia, to powiedziałabym, że spadł z księżyca.” Powiedziała mi to przed chorobą, która potem zaczęła utrudniać jej swobodną organizację myśli w stopniu uniemożliwiającym nawet opowiedzenie jakiejś historii. Usiadłam naprzeciwko, w równie zniszczonym fotelu pod jej portretem naszkicowanym przez Józefa Mehoffera (częstego gościa Wójczy), gdy miała dziesięć lat

Nigdy nie męczyło mnie słuchanie niekończących się opowieści o jej dzieciństwie, dorastaniu na wsi z pięciorgiem rodzeństwa i niezliczonymi kuzynami, którzy często ją odwiedzali. Gry, w które grali, świetliki, które łapali, spacery po lesie, grzybobrania, salwy śmiechu po nieskrępowanych igraszkach przed posiłkiem i położeniem się do łóżka z historią i modlitwą urzekają do dnia dzisiejszego.

Róża szczególnie zapamiętała i często wspominała zbiory w Wójczy, złoty blask pól rzepakowych na pochyłych zboczach otaczających wioskę. Lato miało swój czas, jesień ustąpiła zimie przed weselem wiosny, która znów przyniosła deszcz i obfitość dzikich kwiatów.

Róża urodziła się w okresie międzywojennym w arystokratycznej rodzinie Popielów z Polski. Ten wyjątkowy czas w historii widział odrodzenie polskiej suwerenności i odrodzenie kulturalne, które miało dać początek nowej inteligencji. Wyrosła na silną i pewną siebie w domu pełnym miłości, ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Przy stole mówiła po francusku, pobierała korepetycje z łaciny; od matki nauczyła się wartości pokory i roztropności, a od ojca życzliwości. Często mawiała: „Moi rodzice stawiali Boga na pierwszym miejscu. Po Bogu, stawiali swoje małżeństwo. Wiedza, że moi rodzice kochali się w ten sposób dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Była w tym wolność.”

Nie jest zaskakującym, że Róża chciała odtworzyć ten rodzaj jedności we własnym małżeństwie i wychować swoje dzieci w sielankowej atmosferze Wójczy, tam, gdzie sama została wychowana. Jej szansa nadeszła, kiedy Henryk Kieniewicz został wynajęty przez jej ojca do poprowadzenia posiadłości w Wójczy. Nie trwało to długo, gdy pewnego popołudnia, młody polski oficer, Henryk Kieniewicz, zsiadł z konia, ukląkł na jedno kolano i zaproponował małżeństwo ukochanej Róży. „Różo, musimy coś z tym zrobić”, powiedział. Róża miała wtedy dziewiętnaście lat, była dziesięć lat młodsza od swojego przystojnego polskiego oficera. „Jestem zbyt młoda, by podjąć taką decyzję,” powiedziała uprzejmie. „Pójdę do domu i porozmawiam o tym z ojcem.” Jej ojciec dał im swoje błogosławieństwo, ale nalegał na szybki ślub ze względów, których Róża nigdy nie zrozumiała. Być może wyczuwał nadciągające niebezpieczeństwo.

Róża przed portretem przedstawiającym ją w wieku 10 lat namalowanym przez Józefa Mehoffera

Róża i Henryk w dniu swojego ślubu w czerwcu 1939 roku

Rozkwitała wierna w swoim oddaniu Bogu i  Henrykowi. Mimo to, nic nie mogło przygotować jej na to, co miało nadejść: okupacja Polski przez hitlerowców, niezgłębiony antysemityzm, który spuścił ze smyczy zło na ludność żydowską w sposób, którego nikt wcześniej ani później nie widział oraz schwytanie i wzięcie do niewoli jej męża po zaledwie trzech miesiącach małżeństwa. (Henryk Kieniewicz powiedział, że wszystko, co mógł zobaczyć na peronie Krakowie w dniu 31 sierpnia 1939 roku, gdy polska armia uformowała wojsko, była łza na policzku jego młodej żony, Róży, której miał nie zobaczyć przez sześć następnych lat).

Nikt nie mógł przewidzieć, że ten wiek niewinności miał pójść z dymem. W dniu 1 września 1939 roku Hitler zaatakował Polskę od Zachodu. W dniu 17 września 1939 roku, Stalin najechał ją ze wschodu. Życie, którym Róża cieszyła się jak dziecko, życie na jakie miała nadzieje, jej marzenia, aspiracje zniknęły w tym miesiącu na zawsze. Straciła wszystko, czego mogłaby się chwycić. Jej sposób widzenia świata zmienił się w ciągu kilku dni. Zanim skończy dwadzieścia pięć lat, będzie żyć na emigracji przez resztę swojego życia.

Ruszcza, Polska (1939 – 1945)

Ruszcza przed II Wojną Światową

Nowożeńcy przenieśli się do Ruszczy (pod Krakowem) pod koniec czerwca 1939 roku. Ruszcza była jednym z domów szlacheckich rodziny Popielów, częścią posagu Róży. Na początku XX wieku, Dwór Rusiecki był miejscem spotkań elity intelektualnej Krakowa; do sław ją odwiedzających należał dramaturg Karol Hubert Rostworowski, który był mężem cioci Róży, Róży Popiel. Przez trzy spokojne miesiące, Róża i Henryk zajmowali się zakładaniem gospodarstwa domowego przygotowując się do swojego wspólnego życia i mając w planach dzieci. Jednak 1 września 1939 roku, Ruszcza zamiast być ich domem stała się schronieniem dla wielu mieszkańców, którzy zostali zmuszeni przez nazistów do opuszczenia własnych domów. Ruszcza stała się wówczas azylem dla bezdomnych, chorych, umierających i ludzi bez środków do życia. W wieku dziewiętnastu lat, Róża Kieniewicz została zarządcą posiadłości, ogrodnikiem w ogrodzie warzywnym, opiekunką, pielęgniarką, matką, kucharką i sprzątaczką.

Z jej pamiętnika:

  1. Organizacja. Wstań wcześnie. Wskaż, jakie prace należy wykonać. Posprzątaj wszystkie kąty w domu. B. Wyznacz konkretną godzinę, o której wszystko zostaje rozdane ze spiżarni. Daj pieniądze tym, którzy ich potrzebują. C. Poinformuj wszystkich dzień wcześniej, jakie obowiązki należy wykonać pojutrze. D. Nie wystawiaj tyle cukru serwując herbatę. Pomyśl wcześniej o wszystkim, co robisz. Uważaj, aby nie marnować jedzenia. E. Dbaj o meble i upewnij się, że nie popadną w ruinę. Rzeczy, które są zepsute, umieść w innym miejscu, żeby mogły zostać naprawione. F. Umyj okna, wytrzep dywany, upierz pościel, spakuj zimowe płaszcze z naftaliną, wypoleruj klamki. Zapisz wszystko w kalendarzu. G. Przemyśl relację ubogich i innych gości domu, weź sobie do serca ich przeznaczenie. Nie zadawaj zwykłych pytań. Zadaj sobie pytanie, czy zrobiłam dla nich wszystko. Szukaj w nich Jezusa i miej wiarę, że Jezus jest w tobie i zrobi coś za twoją sprawą. Słuchaj ich z wielką uwagą. Spróbuj ich pocieszyć. Nie rozmawiaj z nimi o powierzchownych rzeczach, ale z prawdziwą miłością, którą masz w sobie, włącz się do ich obowiązków i dołóż starań, aby ułatwić im ich wykonywanie.

Podczas mojej pierwszej wizyty w Ruszczy w 2009 roku ogrodnik z sąsiedniego kościoła zabrał nas na wycieczkę po dworku, który obecnie jest w kompletnej ruinie. Wtedy nie potrafiłam powiedzieć ani nie rozumiałam ani słowa po polsku; w czasie wizyty nasz przewodnik zatrzymał się i przestał mówić, na jego twarzy widać było ogromne emocje, ale potem szybko się otrząsnął. Później zapytałam Pawła, co się wtedy stało, a on odpowiedział: „Nasz przewodnik wspomniał starego, niewidomego Żyda we wsi, którego Róża ukryła i była w stanie zapewnić mu bezpieczeństwo i chronić go w czasie wojny. Nie był pewien jak. Ludzie ze wsi wiedzieli o tym. Wiedzieli też, że gdyby Róża została złapana, byłaby zamordowana na miejscu. On pamiętał tę historię z własnego dzieciństwa. Po wojnie, ludzie pamiętali Różę jako pewnego rodzaju świętą, która pomagała wszystkim.

Róża Kieniewicz nigdy nie straciła wiary w Boga nawet czasach niewypowiedzianej grozy, gdy wydawałoby się to rzeczą naturalną. Na kilku stronach wojennego pamiętnika napisała:

„Kochany Jezu, jako że uznałeś za konieczne, aby zabrać naszą matkę, ofiaruję Ci cały nasz smutek i ból, dla Twojej chwały i służby i ofiaruję siebie samą Twojemu wielkiemu miłosierdziu.”

28 stycznia 1942 (Róża Kieniewicz o śmierci swojej matki, Jadwigi Popiel (Mańkowskiej) Ruszcza)

Michał Popiel przed wojną w Wójczy

Dwór Rusiecki po II Wojnie Światowej

Brak jest jednak wpisów o tym, jak jej ojciec i siostra zostali zmuszeni przez nazistów do patrzenia, jak płonie ich dom w Wójczy. Brak wpisów o tym, jak jej i czterdziestu uchodźcom udało się załadować w nocy bryczkę i przewieźć jej rzeczy do Krakowa, aby je rozdystrybuować i ukryć wśród członków rodziny. Jest tylko uroczyste wspomnienie o tym, jak pod koniec wojny Róża otworzyła drzwi żołnierzom Armii Radzieckiej,  którzy myśleli, że odkryli złoto, kiedy wspięli się do bramy dworku w Ruszczy tylko po to, by odkryć po otwarciu drzwi, że miejsce to było całkowicie puste. Róża wzięła futro i to, co mogła unieść i przekazała im klucz. „Nie bałaś się?”, zapytałam jak dziecko. „Nie”, odparła. „Strach opuścił mnie długo przedtem.”

Tego dnia udało jej się też ochronić jej pierścionek zaręczynowy, który należał do jej teściowej i który został przekazany jej a następnie mnie. Nikt nie jest do końca pewien, jak uciekła z Polski do Niemiec, gdzie czekał na nią jej mąż, a następnie do Wielkiej Brytanii z pierścieniem na palcu bez szwanku.

Emigracja (1945 – 2012)

Róża Kieniewicz w czasie wojny straciła wszystko oprócz wiary. To, co przywiozła ze sobą do nowej ziemi to jej pierścionek, ubrania, które miała na sobie i jej mąż. Wyjechała trochę rozgoryczona, trochę z niecierpliwością, ale nigdy nie wyjechała z przekonaniem lub akceptacją, że nie wróci do Polski. Nigdy nie wyobrażała sobie, że nie zobaczy ojca jeszcze przed jego śmiercią, lub nie będzie w stanie uczestniczyć w pogrzebie swojej siostry, która zginęła w wypadku samochodowym w 1963r. „Myślę, że wypłakałam tego dnia wszystkie łzy, jakie miałam”, powiedziała o otrzymaniu telegramu z tą wiadomością. Róża nie zawsze łaskawie akceptowała swoje przeznaczenie i przeklinała los, który uniemożliwiał jej powrót. Według wspomnień jej męża, cierpiała  z powodu tej straty ogromnie i długo.

Kiedy przeniosłam się z Teksasu do Szkocji w czerwcu 2006 roku nie miałam już obojga rodziców. Do tego dochodziła intymność, jaką się ceni w codziennych rodzinnych kontaktach oraz naturalny rytm codziennej rutyny normalnej dla małych społeczności. Wszystko, co było kulturowo zauważalne było już na emigracji.

Róża i Henryk w Szkocji (na emeryturze) w latach 80tych

W tym okresie przejściowym, często towarzyszyłam Róży na mszy. Nazywała mnie „najlepszą prezbiteriańską synową, bardziej katolicką niż jej własne dzieci”. Oczywiście była to przesada, jako że jej dzieci są bardzo religijne, więc być może był to jej sposób na skomentowanie niezliczonych świec zapalonych na kolanach przy ołtarzu Matki Bożej.

Emigracja to surowy i bolesny czas, który może poprowadzić na skraj szaleństwa. W tym pograniczu pomiędzy tym „co było” i tym „co będzie” możemy znaleźć naszą siłę i nadać mu znaczenie lub zginąć w przygnębieniu. Słuchając historii Róży zrozumiałam, że cierpiała ona z powodu wygnania i przetrwała, ale szkody, jakich doznała wydawały się nie być do końca przepracowane. Na łożu śmierci, ciągle błagała mojego męża, „Nie zapomnij Wójczy. Obiecaj mi, że nie zapomnisz.” Trzymała zdjęcie domu, który został spalony, domu, z którym wiązały się jej najszczęśliwsze wspomnienia, domu, który miał potencjał, aby rozkwitnąć jeszcze pełniej, gdyby wojna nie zniszczyła wszystkiego, to było jej ostatnie życzenie: nie zapomnieć.

Róża nie była w stanie powiedzieć nam, dlaczego tak mocne uczucia łączyły ją z Wójczą, ale jak to jest w przypadku wszystkich narracji, istnieje kilka możliwych interpretacji niedopowiedzeń, które może poczynić tylko indywidualny czytelnik lub obserwator. Niektórzy mogą powiedzieć, że ja wypełniam pewną lukę poprzez moją przeprowadzkę do Polski, ale skąd moglibyśmy wiedzieć, że ona by tego chciała. Nie wiemy tego. Nie wiemy także, czy to choroba stanowiła przyczynę tego, że Róża nie była wstanie zastąpić wspomnień z dzieciństwa żadnymi późniejszymi. Ale w świecie relacji, nie wszystko jest nam znane. Wiele, jeśli nie większość, powstaje z nieświadomości. W tym tkwi tajemnica liminalnej przestrzeni między dwojgiem ludzi. Między mną i Różą przeważał wszechobecny motyw emigracji.

Jeden z artykułów, który napisałam na blogu na 89-tą rocznicę jej urodzin zakończyłam: „Kochaj Pana, z całego swego serca, bądź szczęśliwa, bądź szczęśliwa dziś. To właśnie by mi powiedziała. Kocham Cię Różo Kieniewicz. Dziękuję za to, że byłaś moją teściową, moją Noemi, moją Marą, moją Różą i moją gwiazdą polarną.”

Nie byłam jedyną w rodzinie, która porównała historię Rut i Noemi do historii mojej i Róży. Zornberg pisze: „Boaz przyznaje Rut duchowe pokrewieństwo: jak Abraham, opuściła ona swojego ojca i matkę w swoim dążeniu do nieznanej alternatywy. Należy ona do świata Abrahama, który według niej jest reprezentowany przez Noemi. Jako matka jednak Noemi jest daleka od bycia mamą, która rozpływa się w miłości do swojego dziecka. Jej słowa kreują ją jako jednostkę odrębną, niezależną, nie matkę kochająca, kierowaną instynktem macierzyńskim, ale matkę, którą Christopher Bollas opisuje jako proces transformacji… Rut, która jest w stanie mówić o swoich doświadczeniach, istnieć w potencjalnej przestrzeni między pragnieniem a rzeczywistością jest także Rut, która dąży do dewekut – momentu transformacji tajemniczej fuzji. Wszystko to jest w rękach nieco surowej matki, której transformacji również pragnie Rut.”

Nie mogę powiedzieć, że Róża była surowa, choć w jej wierze do Boga można było dostrzec surowość. W naszej relacji był pewien rodzaj niewiedzy. Nigdy nie zapytała mnie o moją przeszłość lub powód, dla którego zdecydowałam się zostawić rodzinę i przyjaciół w tak późnym momencie życia. Nie byłam zmuszona do emigracji, sama ją wybrałam. Tak czy inaczej, czy dusza jednego emigranta jest w stanie rozpoznać drugą? Czy jej historia była tak potężna i niedopowiedziana, że w ciągu tych sześciu lat opieki nad nią coś z niej przeniknęło moją duszę? Jej choroba zabierała ją coraz dalej ode mnie, stałam się w końcu dla niej kimś obcym. Przestała mówić po angielsku i jej momenty wycofania były coraz bardziej widoczne, ale ciągle kochałam ją z całego serca. Kochałam to, czego była synonimem. Kochałam jej siłę i chciałam być tak silna jak ona. Chciałam, aby tylko Bóg był moim przewodnikiem, a nie kapryśna natura człowieka.

Siostry Popiel przed II Woją Światową: Renia, Róża, Marynia, Tosia

Badacze sugerują, że Noemi potrzebowała Rut i jej opanowania, jej prawie niesłyszalnej obecności, aby historia mogła się sama odmienić. Los sprawił, że stałam się bohaterką tej historii i to przyprowadziło mnie do Polski. Obecnie mieszkam dwadzieścia minut od ruin w Wójczy i około dwóch godzin od Ruszczy. Dzięki uprzejmości kuzyna Pawła, Stefana Dunina-Wąsowicza, goszczę w posiadłości majątku rodziny Radziwiłłów, z którego tutejsze kobiety zostały aresztowane przez nazistów, a następnie cudem przetrwały uwięzienie w obozie koncentracyjnym dla kobiet Ravensbruck. Każdego ranka kroczę tym samym żwirowym podjazdem, którym naziści wtargnęli do domu, gdzie nie zostali zaproszeni, by grozić, tyranizować i wreszcie aresztować kobiety z rodziny Radziwiłłów.

Nie przyjechałam do Polski, aby odtworzyć ani gloryfikować przeszłość. Przyjechałam, bo coś zostało pozostawione, coś, co musi zostać odtworzone w naszej wyobraźni. Ludzie, zanim zostali zamordowani, byli brutalnie torturowani. Dzieci, starsi mężczyźni i kobiety, młodzi poeci, kobiety w ciąży, uczeni, księża, rabini, Żydzi, katolicy, nauczyciele, sklepikarze i bibliotekarze wszyscy podobnie zostali pozbawieni prawa do życia z powodu psychozy, która nadal utrzymuje się w sercu człowieka i może z łatwością uformować się na nowo. Czy jesteśmy w stanie odnowić potencjał, który został utracony?

Przyjechałam do Polski i połączyłam siły z podobnymi umysłami, aby zbudować centrum edukacyjne, gdzie psychologowie głębi, naukowcy, artyści i historycy mogliby się bezpiecznie zbierać, aby przedyskutować kondycję człowieka. Jeżeli możemy przyczynić się do podniesienia świadomości człowieka, tak aby te zbrodnie nigdy nie zostały powtórzone, moje powołanie wypełniło się.

Nie ma gwarancji szczęśliwego zakończenia. Istnieje tylko ryzyko poprowadzenia narracji do mojego własnego końca.

„Gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę, gdzie ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam, twój naród będzie moim narodem, a twój Bóg będzie moim Bogiem. Gdzie ty umrzesz, tam ja umrę i tam będę pogrzebana. Niech mi Pan to uczyni i tamto dorzuci, jeśli coś innego niż śmierć oddzieli mnie od ciebie!”  (Rut 1: 16-17)

(Róża Kieniewicz zmarła w dniu 26 czerwca 2012 roku)

ENPL